Menu Close

Dałeś mi tyle szczęścia…

Dałeś mi tyle szczęścia – wyszeptała i delikatnie położyła głowę na moim brzuchu. Jej ciało cały czas oddychało w rytm bicia mojego serca i pachniało jeszcze miłosną rosą. Cieszę się – odparłem, czasem mi się wydaje, że dawanie ludziom radości to coś w rodzaju mojego powołania. Przestań, bo znów będę zazdrosna! – próbowała mi przerwać przytrzymując dłoń na moich ustach. Za późno. Już zdążyły się obudzić tkwiące głęboko we mnie koszmary.

Najwięcej rozkoszy – mówiłem dalej – dałem chyba tym dwóm bandytom, kiedy w piwnicy katowni przy Nowogródzkiej łamali mi kręgosłup. Do dziś widzę ich oczy pełne pasji i spełnienia. Zdawało mi się wówczas, że przeżywali orgazm za każdym razem gdy metalowa pałka lądowała na mojej głowie, plecach i piersiach. Byli tak nienasyceni, że na zawsze pozostawili na moim ciele świadectwa ich chorego pożądania do zadawania cierpienia. I za każdym razem – spojrzałem jej w oczy, gdy dotykasz tych miejsc, subtelnie całujesz lub muskasz palcami, przypominam sobie tamte chwile. W oczach Sabiny pojawiły się łzy. Daj już spokój – powiedziała, kochajmy się jeszcze raz, znów pragnę poczuć cię w sobie. A potem do samego rana będę pieściła twoje blizny, tak długo aż zapomnisz, że kiedykolwiek ktoś zadawał ci ból.

Mówiła tak, choć wiedziała, że nie zostanę na noc. Czułem, jak mocno cierpi mając świadomość, że nie jest i nigdy nie będzie jedyną kobietą w moim życiu. Jednak pragnienie dawania jej rozkoszy, chociaż raz na jakiś czas, było tak silne, że nie pozwalało mi przerwać tego powtarzającego się koszmaru, który musiała przeżywać stale od nowa. I trwaliśmy tak od lat, nawzajem doprowadzając swoje ciała i dusze do niemalże poetyckiej ekstazy i przeraźliwego cierpienia, naprzemiennie.

Nasze spotkania odbywały się zawsze w pierwszy piątek miesiąca w jej mieszkaniu. Były jak msza, jak religijny rytuał zapisany w naszej intymnej świętej księdze. Czuliśmy, że te spotkania są świętością i każde odstępstwo byłoby śmiertelnym, nieprzebaczalnym grzechem.